W piątek, 19 października, dwa dni przed pierwszą (i w Nowym Dworze ostatnią) turą wyborów samorządowych, drogi wielu kandydatów skrzyżowały się w jednym miejscu – na peronach stacji Nowy Dwór Maz. Lokalni działacze rozmawiali z mieszkańcami, rozdawali ulotki, czy, jak burmistrz Jacek Kowalski, częstowali kawą.
Nie wszystkim się to jednak spodobało. Jeden z przechodniów uznał, że była to agitacja wyborcza, niedozwolona na terenie należącym do kolei i napisał skargę do zarządcy terenu, spółki PKP PLK.
Mężczyzna poinformował o tym na jednej z poświęconych miastu grup na Facebooku.
– Gdy szary człowiek złamie regulamin – ponosi tego konsekwencje. Co się stanie, gdy ktoś spróbuje przejść przez most na Narwi dołem? Odpowiedź chyba wszyscy znamy (chodzi zapewne o korzystanie z kładki technicznej dla pracowników PKP, grozi za to mandat od Służby Ochrony Kolei – przyp. red.) Niektórym niestety wydaje się, że posiadają dodatkowe przywileje. Dnia 19.10 w godzinach porannych na peronie w Nowym Dworze Maz. odwiedziła nas trójka kandydatów na stanowisko burmistrza miasta. Prowadzili w bezczelny sposób agitację polityczną. – czytamy w poście, jaki zamieścił.
Autor wpisu zgłosił sprawę do Polskich Linii Kolejowych, spółki PKP, odpowiedzialnej za infrastrukturę. Dodał, że dołączył zdjęcia „z wyżej opisanego incydentu”.
W odpowiedzi Piotr Siemianowski, Dyrektor Zakładu Linii Kolejowych w Warszawie stwierdził, że podległa mu jednostka nic nie wiedziała o planowanej agitacji i nie wydała na nią zgody. Zapowiedział powiadomienie o sprawie pełnomocników komitetów wyborczych za pośrednictwem Miejskiej Komisji Wyborczej w Nowym Dworze Maz.
Wśród komentujących zdania były podzielone. Jedni stwierdzili, że mieszkaniec dobrze zrobił, zgłaszając sprawę do PKP, inni uznali to za przesadę. W toku dyskusji zwrócono uwagę na fakt, że regulamin przebywania na peronach nie jest wywieszony na stacji. Skąd więc pasażerowie mają wiedzieć, co wolno, a czego nie wolno robić?
– Niech ta spółka wywiesi regulamin na peronach, że nie wolno rozmawiać, czy prowadzić innego dialogu, tylko należy grzecznie stać i czekać na wejście do pociągu. To jakaś paranoja. – denerwował się pan Bogdan.
Pojawiło się pytanie, czy w takim razie złamaniem przepisów była agitacja, prowadzona przed referendum w sprawie odwołania Jacka Kowalskiego z funkcji burmistrza Nowego Dworu Maz.
– Tak. Jako że byłem jego organizatorem to tytułem wyjaśnienia: zwróciła nam na to uwagę Służba Ochrony Kolei, po czym zaprzestaliśmy tego, szanując regulamin PKP PLK S. A. – napisał Michał Jakubowski, jeden z lokalnych działaczy, którzy dwa lata temu doprowadzili do referendum.
Jak do sprawy odnieśli się główni zainteresowani?
Poproszony przez nas o komentarz Marcin Ozdarski przyznał, ze wraz z innymi kandydatami Komitetu Wyborczego Wyborców Zjednoczeni rozmawiał z mieszkańcami, ale, jak zaznaczył, było to na terenie przyległym do stacji, ponieważ on i jego współpracownicy wiedzieli, że do prowadzenia kampanii wyborczej na peronach wymagana jest zgoda zarządcy.
Z kolei Agnieszka Kubiak-Falęcka, kandydatka Stowarzyszenia Nowodworscy.pl, którego przedstawicieli „odważyli się” wejść na perony, nie widzi w tym nic niestosownego.
– Decyzją sztabu wyborczego nie organizowaliśmy otwartych spotkań z mieszkańcami, ale samodzielnie wychodziliśmy do ludzi. To naturalne, że raz na cztery lata samorządowy częściej niż zwykle wychodzą do mieszkańców, szukają z nimi kontaktu, by zaprezentować się i zapoznać z pomysłami. Tak wyglądają kampanie w niewielkich miejscowościach. Tak też było w naszym przypadku. Nikogo na siłę nie nagabywaliśmy, działalność na peronach kończyła się na rozdawaniu książeczek z programem i krótkich rozmowach. Gdyby iść tym tropem, można powiedzieć, że ja przez całą kampanię „agitowałam na peronach”. Codziennie dojeżdżałam bowiem do pracy i jak ktoś mi zadawał pytania, chętnie na nie odpowiadałam – mówi Agnieszka Kubiak-Falęcka.
W przedwyborczy piątek na stacji pojawili się również przedstawiciele stowarzyszenia „Wiarygodność, Niezależność, Dialog” z burmistrzem Jackiem Kowalskim na czele. Rozmawiali z podróżnymi, rozdawali im ulotki i częstowali kawą.
Odnosząc się do wniesionej skargi, Jacek Gereluk z WND stwierdził, iż nie ma żadnego przepisu, który zabraniałby kampanii wyborczej w miejscach publicznych.
Z posiadanych przez nas informacji wynika, ze Miejska Komisja Wyborcza nie zwróciła się do żadnego z komitetów z prośbą o wyjaśnienia w sprawie. Nic dziwnego – po wyborach, podliczeniu głosów i załatwieniu wszystkich formalności po prostu już nie pracuje.
Tomasz Parciński
fot. Agnieszka Kubiak-Falęcka